A w dzisiejszym MŻJDD coś o nieudanych związkach, bardzo dziwny koleś i bombowa wieść na Nowy Rok! Przygotowaliśmy też coś więcej niż zwykle, zapraszamy.
Kilka lat temu ułożyłem plan doskonały, w wyniku którego moja dziewczyna miała stać się moją narzeczoną. Ja jestem strasznym cholerykiem. Moja luba ma to do siebie, że jest w swoim sercu harcerką pełną gębą, więc wiedziałem, że nim nastąpi romantyczna kolacja we dwoje, należy zaplanować dzień w terenie. Mało tego, wkręciłem ją do organizacji wszystkiego, włącznie z romantyczną kolacją, by wyszło, że to po prostu dzień dla nas. Nic więcej. Rozkład dnia, a była to niedziela, zaczął się od zabrania rowerów samochodem do parku narodowego, przejażdżki i następnie pikniku. Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Po wypakowaniu rowerów z samochodu i przejechaniu niecałych dwustu metrów pojawił się pierwszy problem. Spadł mi łańcuch. Oczywiście między szprychy a zębatkę i oczywiście na podjeździe. Siła mojego nacisku była tak duża, że nie mogłem go stamtąd zabrać. Ni cholery się nie chciał ruszyć. Prawie mnie krew zalała, ale! Niedaleko był ładny staw i wybranka mego serca powiedziała: "podjedźmy tam i zjedzmy przy stawie". Staw! Tak jest! Rozstawiliśmy sobie pudełko, wyciągnęliśmy ściereczki, oparłem się ręką o ziemię... w gumę do żucia. Zdrapywałem ją przez moment i kiedy już mieliśmy jeść, ze stawu wylazł pies, podbiegł i otrzepał wodę na nas, na jedzenie i na wszystko inne. Odechciało nam się jeść. Popatrzeliśmy na siebie i postanowiliśmy wracać. Wtedy miała się zacząć druga część planu - wspólne zakupy i gotowanie! Ona to uwielbia.
No, ale jestem nieogarnięty i cholerne Zielone Świątki zamknęły mi wszystkie sklepy! Nie ma tego złego, pomyślałem, coś jest w zamrażarce! Damy radę! Pogotowaliśmy, przebraliśmy się w eleganckie ciuchy, siadamy i... nie chce nam się jeść. Trochę zmęczeni dniem, trochę za bardzo przejęci, by wszystko wyszło. W tle leciało Florence and the Machine, które luba bardzo lubi, więc mówię "jak nie teraz, to nigdy!".
Ona zamyka oczy, ja biorę pierścionek, klękam obok niej. Mówię jej, by otworzyła oczy i się odwróciła. Robi to pośpiesznie, sukienka była zaczepiona o krzesło, straciła równowagę i na mnie upadła. Śmiejemy się, sadzam ją na krześle, robię podejście drugie i kiedy już mam powiedzieć magiczne słowa, coś mi strzyka i strzela po mojej prawej. Oczom moim ukazuje się jakiś dwudziestocentymetrowy pożar stroika, znajdującego się dookoła świeczki zapalonej do kolacji. Szybkie skoki i latanie tam i z powrotem, akcja gaśnicza. Kiedy ochłonęliśmy, luba spojrzała mi w oczy i powiedziała "Tak, tylko już, proszę, nie klękaj!". Wtedy właśnie zauważyłem, że wszystko to działo się przy wspaniały utworze "Kiss with a fist". Zwróciliśmy oboje na to uwagę i postanowiliśmy przemilczeć.
Skończyliśmy na kanapie, oglądając Discovery Channel i pijąc piwo, absolutnie zmachani dniem. I chociaż wszystko skończyło się dobrze, to w mordę, jakiego myśmy mieli pecha w ciągu dnia.
Tak przy okazji, w sierpniu była druga rocznica.
Do następnego odcinka specjalnego potrzebujemy kilku Waszych historii zaczynających się od słów: "Zwolnili mnie z pracy..."(publikacja już we wtorek!) Możesz wysłać je do nas w wiadomości prywatnej, na anonimowe.opowiesci@gmail.com
albo na Facebooka MŻJDD
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą