Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Piekielne autentyki II

89 710  
367   44  
Dla lubiących poczytać, zebraliśmy kolejną część historyjek z życia wziętych.

Pracuję w jednym z supermarketów.

Wczorajszy dzień byłby jak każdy inny. Ale pewna sytuacja zmusiła mnie do tego by ją tutaj opisać.

Stoję na kasie i obsługuję klienta. Już mam wydawać resztę jak słyszę przeraźliwe wycie psa. Szybki rzut oka przez szybę na zewnątrz sklepu i "o ku*wa". I nie tylko mi wyrwało się to przekleństwo.

Na zewnątrz obok wózków jest miejsce dla rowerów. Ludzie przywiązują do stojaka psy. Prawie wszystkie mają kagańce. Prawie.

Otóż przed sklepem stoi sobie dorosły doberman z yorkiem w paszczy.
(...)
Ofiara już ledwo zipie, bo i jego wycie jakoś zmalało. Za chwilę ze sklepu wybiega staruszka, która porzuciła swoją laskę i torebkę (cudowne uzdrowienie normalnie) i wyrywa yorka z pyska dobermana. Widok przekomiczny. Doberman z sierścią yorka w pysku, staruszka wrzeszcząca na psa, york już jedną łapą na tamtym świecie. I jest! Znalazł się właściciel dobermana.

Staruszka krzyczy, że go do sądu poda, po policję zadzwoni i pyta się gdzie pies ma kaganiec.

A pan właściciel odpowiada: "A po co? Skoro szczepiony? I taki przyjazny jest!"

by szlufka

* * * * *


Na początek dodam, że pracuję w sieci marketów nie z tej planety.
Coś dla ludzi o mocnych nerwach.
Ostrzegam, że może mózg zaboleć...

- Szukam Batman Arkham City na PS3.
- Niestety nie ma.
- Ale była?
- Tak.
- Ale nie ma?
- Nie.
- Ale kiedyś była?
- Tak.
- A dlaczego nie ma?
- Bo się sprzedała.
- A dlaczego?
- Bo to fajna gra jest.
- Aha.
Niezręczna minuta ciszy...
- A ta gra, to ile gier tu jest? (Uncharted Trylogia)
- 3 gry.
- Czyli więcej niż jedna?
- Tak.
- A ile kosztuje?
- 219 zł.
- Czyli 2 stówy?
- Nie. 219.
- Czyli 2 stówy?
- Nie. 219 zł.
- Czyli ile?
- 219zł.
- Czyli 3 stówy?
- Nie. 219.
- Czyli ile?
- 200 i 19.
- Czyli 200 i 19 groszy?
- Nie, 219.
- Czyli 2 stówy?
- Nie. 200 zł i jeszcze 19 zł.
- Czyli 2 stówy?
- Nie. 200 zł i doda pan jeszcze 19 zł, to ile to wg pana będzie?
- ...2 stówy...
- I....
- 19 zł?
- Tak.
- Czyli jednak 2 stówy?

Żałuję, że nie chodzę z włączonym dyktafonem...

by Starscream

* * * * *


Pracuję w takim miejscu, w którym pełnię zazwyczaj nocne dyżury i nader często przychodzi mi kontaktować się z różnymi służbami.

Parę minut po siódmej rano, liczę już minuty do końca dyżuru w pracy. Żeby nie było za lekko dostaję zgłoszenie: Straż Pożarna informuje o potrąconym dziku, prawdopodobnie jeszcze (ledwo) żywym.
W takiej sytuacji dzwonię do odpowiedniego Powiatowego Inspektoratu Weterynarii. Mówię co i jak, podaję miejsce, proszę o wyjazd w celu uśpienia zwierzęcia i pobrania próbek na obecność wirusa ASF (afrykański pomór świń). Wywiązuję się taki dialog:

W[eterynarz]: No dobra, tylko ja nie mam czym go uśpić. Szefa jeszcze nie ma, a ja nie wziąłem kluczyka do szafki ze środkami.

J[a]: Wie pan, dobrze byłoby jakby tam ktoś w miarę szybko dojechał. Strażakom sprawę zgłaszał przejeżdżający kierowca, dzika nikt nie pilnuje. Państwo mają najbliżej, zanim dojedzie tam ktokolwiek inny, ktoś może zabrać zwierzę (zdarza się bardzo często, pokusa darmowej dziczyzny kusi wiele osób).

W: To niech Straż Graniczna go odstrzeli! (do granicy blisko)

J: Jak? Oni mają na miejsce tyle samo co pan, to nie ich obowiązek tylko pana, poza tym oni muszą się rozliczać z każdego oddanego strzału.

W: Wiesz pan co... To ja tam jadę, mam tutaj ze sobą taki długi szpikulec. Ja temu dzikowi tym szpikulcem przebiję serce!

Myślę sobie: „Dobry Boże, co ten człowiek opowiada?” Tłumacząc mu wszystko wspomniałem też, że według moich informacji dzik może nie dożyć jego przyjazdu, poza tym zależało mi, by po prostu ktoś jak najszybciej tam pojechał, środek na uśpienie mógł mu ktoś potem ewentualnie dowieźć (co zasugerowałem). Chłop nie był przekonany. Kończąc mówię:

J: Proszę pana, dzika trzeba uśpić, pan jest weterynarzem i wierzę, że zrobi pan to jak należy. Proszę o kontakt po pobraniu próbek, żeby można było zutylizować zwierzę.

Zaraz po odłożeniu słuchawki ponownie skontaktowała się ze mną Straż Pożarna: kierowca zgłaszający sprawę wcześniej, jadąc już w drugą stronę zauważył dwóch kolesi ładujących dzika na przyczepkę. Numerów tablic nie spisał. Od miasta powiatowego do miejsca akcji było mniej więcej 20 km. Marne szanse na odnalezienie. Dzwonię ponownie do Weterynarza i opowiadam o tym czego się dowiedziałem. Chwila ciszy. Słyszę jak wciąga powietrze.

W: K***a. K***a mać! Słuchaj pan! Ja ruszam w pościg!

I rzucił słuchawką. Mam nadzieję, że nie ruszył w pościg ze swoim szpikulcem.

by Rumburak

* * * * *


Krótko, z ostatnich dni.
Opisywałem pacjentów, którzy wprowadzali do swych powłok cielesnych różne przedmioty.
Na ostatnim dyżurze, kolega Chirurg pokazał mi fotkę czegoś, co właśnie wyciągnęli z rzyci pacjenta. Płci męskiej, bądź co bądź.
Noga krzesła.
Drewniana.
Toczona, lakierowana.
O wymiarach jakieś 40 cm na długość i 10 cm w najszerszym miejscu w obwodzie...
Pacjent nie wie, jak to się w nim znalazło.
Twierdzi, że pił z kolegami trzy dni na umór.
A kiedy się obudził, coś go już uwierało...

Mam w związku z tym dwa przemyślenia.
Po pierwsze, jak będzie dalej funkcjonowało jelito, w którym przez 2-3 dni siedział pal tego kalibru.
I po wtóre: jak bardzo trzeba być zatrutym alkoholem, żeby nie poczuć faktu wprowadzania pod prąd tego kalibru kołka?

Niezależnie od odpowiedzi, fakt pozostaje faktem: ten gość już nie ma kolegów...

by hellraiser

* * * * *


Pewnie nie raz słyszeliście "Amerykanie są głupi". Osobiście podchodziłam do takich opinii z dystansem, bo znam wiele osób z USA. Jedni mniej, inni więcej inteligentni, ktoś głupkowaty, ktoś mało wiedział o fizyce, ale za to dużo o życiu, ale nikt nie był po prostu w 100% głupi. Ale kiedy pojawiła się ONA, zrozumiałam kto zapracował na taką opinię.
Nazywała się Mandy, pojawiła się w naszej grupie jako kuzynka znajomego mojego przyjaciela, szukała nowych znajomych, po tym jak jej wieloletni chłopak z nią zerwał, potrzebowała też nowego mieszkania, tak więc zamieszkała ze mną i 2 współlokatorkami. Oto kilka jej kwiatków:

- dziewczę nie wiedziało, że aby mieć mleko, trzeba wydoić krowę, myślała, że mleko jest produkowane w fabryce, jak coca-cola.

- nie wiedziała też, że istnieją ziarna kakaowca "A ja byłam pewna, że kakao wydobywa się z kopalni, tak jak sól i CUKIER!"

- nie potrafiła prawie nic ugotować, nawet makaronu, bo jak twierdziła "Nigdy nie wiem, kiedy woda się gotuję", pokazałam jej gotującą się wodę, była zdziwiona...

- w związku w powyższym jadła dużo śmieciowego jedzenia (chociaż była w miarę szczupła), nie rozumiała, że np. cała sałata jest większa od hamburgera, ale ma mniej kalorii; tłumaczyliśmy jej chyba z milion razy, że nie każda mniejsza rzecz to mniej kalorii.

- myślała, że Europa to jeden wielki kraj; nigdy nie słyszała o Francji, myślała, że Włochy już nie istnieją, o dziwo słyszała o Polsce (chociaż nie wiedziała, że to jest w Europie, myślała, że to gdzieś blisko Meksyku), bo jej babcia była Polką.

- była fanką kultury i muzyki japońskiej, nie potrafiła wskazać Japonii na mapie (nawet w dużym przybliżeniu).

- notorycznie chciała wkładać metalowe przedmioty do mikrofalówki, na szczęście nie potrafiła jej włączyć, więc za każdym razem kogoś wołała.

- nie potrafiła w wieku 21 lat... biegać! Żeby biec wyciągała ręce przed siebie i próbowała uderzać kolanami o ręce "Bo jak byłam mała to nie potrafiłam biegać i tak mi wytłumaczyła mama", nauczyliśmy ją.

- kod PIN do bankomatu zapisała na karteczce i przykleiła ją oczywiście na karcie od bankomatu.

- potrzebowała pomocy, aby umyć sobie włosy... w ogóle było wiele zachowań, w których pokazywała kompletny brak przystosowania do życia.. nie zdawała sobie sprawy, że np. coca-cola w różnych sklepach, ma różne ceny, albo że ser różnych marek, w tym samym sklepie nie kosztuje tak samo, nie wiedziała jaki nosi rozmiar buta i ubrań, zostawiała torebkę zawsze otwartą, z portfelem na wierzchu, często o niej zapominając.

- matematyka... nie wiedziała nic o tej materii, nie znała tabliczki mnożenia, nie potrafiła dodawać i odejmować (a o dziwo pracowała jako kasjerka).

- była przekonana, że to Indianie odkryli Amerykę, nigdy nie słyszała o Kolumbie.

- rozmowa w babskim gronie, o antykoncepcji, Mandy zdziwiona "Ale po co stosujecie antykoncepcję? Przecież przed ślubem nie można zajść w ciążę" - tak, była pewna, że kobieta przed ślubem jest bezpłodna, zapytałam więc dlaczego jest tak dużo nastolatek w ciąży... chwila myślenia "Pewnie biorą potajemnie ślub"; nie była też nigdy u ginekologa, bo ponoć do ginekologa idzie się tylko w ciąży; nie podmywała się w czasie okresu i podpaski/tampony wymieniała dopiero jak przeciekały... bo słyszała, że tak lepiej, musiałyśmy jej godzinami tłumaczyć.

- dostawała ataku paniki, jeśli dla żartu ktoś powiedział "O Boże! Za tobą stoi duch (wampir / wilkołak / zombie / potwór z bagien)"; wystarczyło powiedzieć normalnie, nawet bez udawanego strachu, a ona zaczynała krzyczeć i biegać w kółko.

- miała uczulenie na jajka (dostawała dosyć paskudnej wysypki), zapominała o tym, że jest uczulona, często na śniadanie przyrządzała sobie jajka.

Sytuacji było jeszcze więcej, ale może opiszę je następnym razem. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy, że ktoś może być aż tak głupi i na dodatek jeszcze żywy. A jednak, świat nigdy nie przestanie mnie zadziwiać.

by chenelly

* * * * *


Mieszkam w bloku, który wyposażony jest w Pana Wieśka - stróża, choć sam często mówi o sobie po prostu "cieć".
Pan Wisiek od czasów PRL-u chodzi od rana na bańce ALE jest typem wesołego pijaczka, który mimo gazu zawsze jest pomocny, do rany przyłóż i nie ma z nim żadnych problemów.
Pan Wiesiek lubi specyficzne drinki, np. Chateaux de jabol lubi zmieszać z "kapką rudej". Cały swój arsenał, a trochę tego ma, trzyma pod kluczem obok swojej kanciapki. Niestety komuś posmakowały nietypowe trunki pana Wieśka i co i rusz coś mu ginęło (jakiś czas temu zgubił kluczyk). Pan Wiesiek-gołębie serce, do niedawna tylko załamywał ręce - Pani Kochana, toć ja bym poczęstował! Ale żeby tak cichcem wyjadać pod moją nieobecność?! Żadnego wstydu już w narodzie nie ma!

Niestety, ostatnio wyparowały nie tylko napoje, ale i butelki. A musicie wiedzieć, Drodzy Czytelnicy, że Pan Wiesiek butelki ma nie byle jakie! Od lat wiadomo jest powszechnie, że kto jaki alkohol z górnej półki wypije, ten ma zaraz truchcikiem Panu Wieśkowi butelkę oddać, a on już z niej użytek na przyszłe lata zrobi, wszystko dla ekologii oczywiście.
Kradzież butelek- tego już było Panu Wieśkowi za wiele i piekielność swoją postanowił okazać. I tak Pan Wiesiek "podrasował" trochę swoje drinki.

Czym - nie wiadomo. Wiadomo za to, kto był zuchwałym rabusiem - okazało się, że jest ich 4 i nie mają więcej niż po 17 lat. Drinki tak ich sponiewierały, że rodzice znaleźli ich rano, pod klatką, w stanie gorszym niż bywali bohaterowie filmu "Pod Mocnym Aniołem".

Oczywiście rodzice ruszyli do Pana Wieśka z planem zwykłego zaciukania go, ale ten odszczeknął, że jak wychowali małych złodziejaszków to teraz mają. Jednocześnie zapewnił dobrotliwie, że w butelkach nie było nic co teraz kwalifikowałoby chłopców do wycieczki do szpitala.

Na koniec zakrzyknął jeszcze groźnie: - Bo pić to trzeba umić!!!
Od tamtej pory ewidencja składziku Pana Wieśka się zgadza.

by Lavinka123

* * * * *


Pamiętacie klienta, który nie potrafił odgadnąć ile gier jest w trylogii oraz dla którego 219 zł to były na przemian 2 stówy albo 3 stówy?
Wrócił...

Podchodzi do mnie i jeszcze nie skojarzyłem, że go znam. Jeszcze nie.
- Proszę, a może pan podejść?
- Tak oczywiście - odpowiadam zdziwiony formą pytania.
- Bo tutaj jest puste pudełko (zamówienie przedpremierowe GTA V).
- Tak bo jest to preorder.
Chwila namysłu i już coś mi zaczynało świtać w głowie, że znam skądś ten wyraz twarzy.
- Czyli w środku nie ma płyty?
- Nie.
Tutaj następuje moment, w którym wiele osób zastanawia się o co się go jeszcze spytać, czym mu jeszcze zepsuć dzień dzisiaj.
- A o co chodzi z tym?
I podaje mi do ręki preorder na konsolę PlayStation 4 o wartości 100 zł.
Tłumaczę, że można zamówić konsolę i odebrać ją po premierze, ale trzeba uiścić wpierw kwotę zaliczki.
- A kiedy ta konsola wychodzi?
- Stawiam, że październik albo listopad tego roku.
- Ale tego roku?

Tutaj mnie trafiło niczym grom z jasnego nieba, niczym opłata dla cygana za wywóz gruzu. Niemożliwe. To on. Wrócił. Silniejszy. A ja byłem na to nieprzygotowany.

- Tak tego roku.
- Ale tego roku 2013 czy następnego?
- 2013.
Odwraca pudełko i z drugiej strony jest wizualizacja kilku gier, które mają być dostępne na PS4 po premierze.
- A jak te gry mam odpalić?
- Nie rozumiem.
- No jak mam je uruchomić na PS3?
- Nie ma jak, bo to jest tylko wizualizacja, a poza tym te tytuły będą dostępne na PS4 (nie chciało mi się tłumaczyć, że Watch Dogs dostanie też na PS3 bo to nie miało sensu).
- No dobrze ale gdzie te gry są?

I obraca pudełko, szuka informacji o tym, że proszek w środku należy podlać gorącą wodą co da w efekcie gry instant. Ja na spokojnie tłumaczę jeszcze raz coś, co już powiedziałem.

- A GTA V kiedy wychodzi?
- 17go września tego roku (tak powiedziałem to celowo)
- Ale tego roku?
- Tak.
- A wyjdzie przed PlayStation 4?
- Tak.
- Ale tego roku czy następnego?
- Tego roku.
- Ale 2013 tak?
- Tak. 2013. Za niecałe 2 miesiące.
- Ale przed tym czy po tym? - i wskazuje na preorder PS4.
- Przed tym. Wpierw wychodzi GTA V a potem PS4.
- Aha - stwierdził, ale jego mina nadal wskazywała wyraźnie na to, że próbuje ustalić ile razy jeszcze w tym roku będzie wrzesień. Myśląc, że to koniec myliłem się, bo oto wrócił mój koszmar w postaci ceny danego produktu.
- A ile kosztuje Księga Czarów?
- 159 zł.
- Czyli stówę?
- Nie. 159 zł.
- Czyli ile?
- 159 zł.
- Czyli dwie stówy?
- Nie proszę pana, 159 zł.
- Czyli stówa i pięć dych?
- Nie. 159 zł.
- Czyli stówa?
- Nie proszę pana. 100 złotych 50 złotych 9 złotych.
- Czyli 159 zł?
- Tak! - powiedziałem z niekrytą radością niemalże klaszcząc dłońmi.
- Czyli stówę?
I w pi*du cały misterny plan poszedł się je*ać.
Po chwili zostałem wybawiony z opresji przed klienta, który przez dłuższą chwilę przysłuchiwał się tej rozmowie i miał wyraźnie poprawiony humor.

Spytam ponownie jak już kiedyś pytałem.
Dlaczego Ja?

by Starscream

* * * * *


Jestem fanem spa. Poważnie.
Pomimo traumatycznych przeżyć na zjeżdżalni, nadal uwielbiam się moczyć, pluskać i wygrzewać, a także mrozić.

Byłem ostatnimi czasy na konferencji.
Ponieważ nie samą wiedzą człowiek żyje, po całym dniu wykładów i dyskusji, Organizatorzy zaprosili nas na wieczór w termach.
Termy - to brzmi tajemniczo. Pojechaliśmy. Moim samochodem, gardząc podstawionymi autokarami. Daleko trochę, ale czego się nie robi dla zdrowia...
Teraz będzie o ludziach.
Bo - z braku lepszego zajęcia - oddałem się obserwacji zachowań społecznych.

Najpierw obsługa.
Podchodzimy do kasy i meldujemy, że jesteśmy z konferencji.
Reakcja na poziomie rozwielitki - delikatnie brewka pykła...
No i co?
No i... byśmy chcieli wejść może?
A paseczki mają? Nie mają. To idą pobrać.
Gdzie?
No jakie to nieogarnięte... Oczywiście do klubu, wyjść stąd, obejść budynek i do piwnicy. Tam dostaną.
To poszli...
A w piwnicy, pan ochroniarz tłumaczy, że zaniósł nasze opaski pani do kasy, żeby nas nie ganiać!
Ale możemy o tutaj, tym wyjściem i po schodach i wyjdziemy tuż przy kasie, żeby po wietrze nie ganiać...
Rozumiem, że droga jednokierunkowa...
Pani w kasie tym razem wykazała ekspresję godną lwicy.
Tak! dostała, ale wydawać nie zamierza, bo NIE MA CZASU!!!
W końcu, po wezwaniu kierowniczki, dostaliśmy upragnione paseczki. Papierowe... Coby się lepiej z wodą komponowały...
Wchodząc na basen zauważyliśmy Profesorów Organizatorów, jak, tocząc błędnym wzrokiem, próbują ogarnąć procedurę wejścia. Przez trzask zamykanych drzwi usłyszałem znajome: " a paseczki mają?"
Potem ludzie na hali basenowej.
Po prostu cud miód i Bareja....

"Mamo, ja wychodzę, tu musi być awaria, ta woda jest słona!" - zasłyszane w basenie solankowym...

Komora śnieżna. Stoję i się chłodzę. Wpada parka: ona rozchichotana w stylu sugerującym awarię przodomózgowia, on - w łańcuchach kalibru krowiaka.
- Misiu, boszzzz, ale tu zimno... Ja wychodzę! Tu jest zimno!
- Mała, zimno to ci mogie w kontenerze zrobić, do minus 30...
Kur...na, a czego można się spodziewać w pomieszczeniu z napisem "komora śnieżna"? Ukwieconej łąki majowej? Saharyjskich upałów?

Sauna sucha.
Dwie pary drzwi. W zasadzie się nie zamykały, co znacznie obniżało pożądaną temperaturę.
- Heniu, chodź zobacz, co tu jest? Boże, ale tu gorąco!
- Zosiu, chodź do sauny, to zdrowe. (po 2 minutach): Duszę się, powietrza, wypuśćcie mnie stąd!!! (trzask drzwi)

Słoneczna łąka. Czyli trzy leżanki, od góry delikatnie solarka grzeje - idealne miejsce do pozbycia się depresji.
Tyle, że przez godzinę leżanki okupują te same trzy panie. Nieczułe na ciągłe zaglądanie spragnionych terapii obywateli. Niewrażliwe na napis, że nie należy przekraczać kwadransa...
Leżą. Bo zapłaciły, to leżą. I będą leżeć.
Podejrzewam, że rano, podczas uruchamiania przybytku, obsługa odnalazła cicho skwierczące, poczerniałe truchła miłośniczek fototerapii.

Wychodzimy.
Otwieram szafkę. Zamierzam zmienić bieliznę spodnią. Przy szafce, owinięty ręcznikiem, bo w przebieralniach nie działają rygle. Toteż ryzyko obnażenia jest znacznie większe.
Owijam biodra frociakiem i czuję czyjąś obecność.
Spoglądam w tył.
A tam stoi Pani Sprzątaczka.
Klasyczna do bólu.
Granatowy fartuch z ceraty, rajtuzy rodem z epoki Ludwika XIV i obowiązkowe szmaciane obuwie z wyciętym zapiętkiem.
Stoi. Dzierży mopa, niczym berło. I patrzy ponurym wzrokiem.
- Przepraszam panią, mógłbym się przebrać?
- To nie miejsce do przebierania! Tam so kabiny, se pójdzie! Tu zmywać muszę, zara koniec zmiany!
Potulnie zebrałem rzeczy i poczłapałem do wskazanego boksu.
Gdzie kilkakrotnie musiałem się wykazać refleksem, łapiąc otwierane przez innych basenowiczów drzwi z obu stron kabiny.
Na szczęście, grałem kiedyś w ruską gierkę "Wilk i zając"...

Wyszedłem żywy. I nawet w niezłym humorze. Bo czy możecie sobie wyobrazić inny kraj z takim natężeniem drobnych piekielności na każdym kroku?

by hellraiser

* * * * *


Jestem aplikantem adwokackim.

Wczoraj zadzwonił do mnie funkcjonariusz Policji (P) z wiadomością, że ma polecenie od Pani Prokurator, żeby przedstawić mojemu Klientowi zarzuty w zmienionej postaci i chce się umówić na pasujący mi termin.
P: Pani mecenas, a przy okazji, to ma Pani jakiś kontakt z Klientem? Bo ja dzwonię do niego cały czas, ale on ma wyłączoną komórkę czy coś non stop.
Ja, oczywiście, mam telefon, ale przecież nie mogę go podać bez zgody zainteresowanego, więc powiedziałam Policjantowi, że sama zawiadomię Klienta o terminie czynności, a on niech mu wyśle wezwanie pocztą, żeby miał papierek w aktach, że coś zrobił.

Wieczorem dzwonię więc do klienta i mówię mu, w czym rzecz. Powiedziałam, że mamy termin i ja go zawiadamiam, bo Policjant nie może się dodzwonić, automat mu mówi, że komórka jest nieaktywna.
Na co Klient:
- Ja się, k...wa, nie dziwię, że się nie może dodzwonić! Przecież ten kretyn dzwoni do mnie cały czas na komórkę, którą mi sam miesiąc temu zatrzymał jako dowód rzeczowy i ona do tej pory leży na komisariacie!

Wszystkie dowcipy o policjantach wysiadają...

by reinigen

<<< W poprzednim odcinku


Oglądany: 89710x | Komentarzy: 44 | Okejek: 367 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało