Przez przypadek to można po pijaku upaść i głupi ryj sobie
rozwalić. - powiada stare, góralskie porzekadło. A jednak okazuje się, że bywa i tak tak, że jakiś
zamroczony promilami muzyk całkiem niechcący trąci parę razy w
strunę i bam! Hit gotowy i kieszenie napełniają się hajsiwem.
Jedni nazwą to boską ingerencją, inni – zwykłym szczęściem,
ale pewne jest jedno – czasem warto zaufać losowi, bo nigdy nie
wiadomo co w wyniku szczęśliwego przypadku dostaniemy od niego w
prezencie.
#1. Black Sabbath – „Paranoid”
To zdecydowanie
jeden z największych szlagierów Black Sabbath. Aż trudno uwierzyć,
że kawałek ten w ogóle miał nie powstać, a za jego narodziny
odpowiada wcale nie geniusz i piekielne natchnienie artystów, a
zwykła presja czasu. Panowie pracowali nad drugim albumem grupy i
kiedy już wydawało im się, że mają pełen zestaw numerów na
„Paranoid”, do studia wpadł producent - Rodger Bain oznajmiając
Tony’emu Iommiemu, że kompozycji jest za mało i że koniecznie
trzeba nagrać jeszcze jeden, krótki (bo zaledwie trzyminutowy)
kawałek.
Gitarzysta wiedząc, że na wykonanie tej karkołomnej
misji mieli tylko parę godzin, natychmiast ułożył prosty riff,
który zaprezentował kumplom z kapeli, gdy ci wrócili do studia.
Nie było czasu na wybrzydzanie – „Paranoid” napisany został
dosłownie „na kolanie” i nagrany tego samego dnia.
Historia rzecze, że
jeden z największych przebojów Metalliki powstał w 1990 podczas
trasy koncertowej zespołu, kiedy to wokalistę Jamesa Hetfielda
dopadł nostalgiczny nastrój związany z tęsknotą za domem i swoją ówczesną dziewczyną. Muzyk brzdąkał
sobie gadając z kimś przez telefon, kiedy całkiem przypadkiem ułożył tę charakterystyczną melodię. Zorientowawszy się, że brzmiało to całkiem nieźle postanowił rozwinąć ten temat.
Lars Ulrich, perkusista kapeli, który usłyszał wstępną wersję kompozycji uznał, że ma ona duży potencjał. Hetfield nie planował jednak wydawać jej na albumie. Miał to być jeden z
tych osobistych numerów pisanych „do szuflady”. To Ulrich
naciskał, aby pokazać ten numer światu. Wokalista miał
podobno spore wątpliwości, jak zareaguje reszta kapeli, gdy
zaprezentuje kumplom, przyzwyczajonym raczej do thrashowego łojenia,
tę smętną balladę. Jakakolwiek by nie była ich reakcja -
„Nothing Else Matters” z miejsca stał się wielkim przebojem,
dziś znanym też nawet w kręgach zdecydowanie nie-metalowych.
A skoro już
jesteśmy przy utworach, które zawojowały listy światowych
przebojów, to od razu wspomnijmy jeszcze „Under The Bridge” –
wielkim przeboju Ostrych Papryczek. „Under The Bridge” nigdy nie
miał powstać. Pierwotnie był to bowiem wiersz napisany przez
Anthony’ego Kiedisa w momencie gdy muzyk był w złym stanie
psychicznym i fizycznym związanym z wieloletnim uzależnieniem od
heroiny (muzyk ćpał od 14 roku życia).
Rick Rubin – legendarny
producent, który wziął zespół pod skrzydła, obecny był przy
nagrywaniu „Blood Sugar Sex Magik”. W czasie, gdy kapela
rejestrowała swoje numery, Rubin kartkował sobie notatnik Kiedisa.
Można by sądzić, że Rick za swoją wścibskość powinien zostać
przez los ukarany. Stało się jednak inaczej. Producent natknął
się na wiersz Anthony’ego i zdawszy się na swoja intuicję,
uznał, że oto ma przed sobą potencjalny przebój. Wokalista
początkowo nie chciał słyszeć o przerabianiu wiersza na
kompozycję, bo uważał, że jest to tekst zbyt osobisty, a poza tym
ciężko by było zrobić z niego numer w charakterystycznym,
funkującym, stylu Red Hot Chili Peppers. Zgodził się jednak
przeczytać swoje dzieło reszcie zespołu. Muzycy po wysłuchaniu
go, bez słowa wstali i chwycili za instrumenty, aby znaleźć
pasujące do takiej „podstawy” dźwięki. Ostatecznie powstał z
tego kawałek trochę odstający od reszty dokonań kapeli, ale jak się
okazało – był to absolutny strzał w dziesiątkę. „Under The
Bridge” to zdecydowanie jeden z największych przebojów grupy.
„Woo-hoo!” -
trzy akordy, darcie mordy! Ten kawałek pasuje do dokonań
brit-popowego zespołu Blur jak pięść do nosa i nigdy nie powinien
znaleźć się na żadnym albumie tej grupy. Był to bowiem żarcik, który muzycy zrobili swojemu wydawcy. Graham Coxon – lider kapeli, celowo postawił na skrajną prostotę i amatorskie brzmienie, aby
następnie wysłać tę kompozycję wytwórni i „rozwalić łby” jej pracownikom.
Ba, zespół nawet nie zadał sobie trudu, aby zmienić roboczy tytuł kompozycji. Numer „Song 2” miał być
sarkastyczną parodią grunge’u i rodzącego się wówczas
nu-metalu. Piosenka trwała dwie minuty i dwie sekundy, zawierała
dwie zwrotki, dwa refreny i charakterystyczne, pozbawione większego
sensu, pokrzykiwanie. Najwyraźniej szefostwo wytwórni nie wyłapało
ironii i potraktowało propozycję zespołu jak najbardziej poważnie,
bo utwór trafił na piąty, studyjny album formacji i stał się
największym hitem grupy.
Blur? A, to ten
zespól, co śpiewał „Woo-hoo!”?
#5. Eurythmics -
„Sweet Dreams (Are Made of This)”
Annie Lennox i David
Stewart to muzycy, którzy nagrywali razem w zespole Tourists. Kapela
ta jednak rozpadła się w 1980 roku. Niedługo potem dwójka artystów założyła Eurythmics i już parę miesięcy później gotowy był
pierwszy album tej formacji. Mimo że nie odniósł on sukcesu,
Lennox i Stewart postanowili dać sobie jeszcze jedną szansę. Wzięli
pożyczkę, za którą kupili automat perkusyjny Movement Systems
(jeden z zaledwie 30 egzemplarzy jakie zostały wówczas
wyprodukowane).
Pracę nad drugim wydawnictwem prowadzili w ciasnym
pomieszczeniu, co źle wpłynęło na (i tak dość napięte) relacje
między muzykami. Annie miała wtedy swój depresyjny moment, podczas
gdy David tkwił w nastroju wręcz maniakalnym – właśnie przeżył
ciężką operację przebitego płuca i czuł, że dostał nowe
życie. Był absolutnie pochłonięty testowaniem zakupionego sprzętu
i nie zwracał uwagi na swoją koleżankę i jej problemy. W
momencie, gdy sytuacja była już bardzo nieciekawa, a Lenox otwarcie
deklarowała chęć opuszczenia grupy, Stewart majstrował przy
automacie perkusyjnym i przypadkiem odwrócił syntezowaną linię
basu. Efekt był na tyle intrygujący, że Annie momentalnie zerwała
się na równe nogi i zasiadła do klawiszy dodając kolejną
ścieżkę. Niedługo potem napisała też tekst. W ten sposób
narodził się największy przebój Eurythmics, czyli „Sweet
Dreams”.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą