Szukaj Pokaż menu

Najdziksze newsy tygodnia – Załóż się o to, jak niską ocenę na Filmwebie będzie miała „Zielona granica”

50 612  
218   119  
Dzisiaj o wspaniałym polskim filmie pt. „Zielona granica”, o godności przehandlowanej za smartwatcha i o kosztach wystawiania środkowego palca przez szybę samochodu.

Jeżeli życie w Polsce byłoby grą, to jakie wskazówki pojawiałyby się na ekranie wczytywania?

34 365  
233   28  
Tytułowe pytanie zadał jeden z użytkowników Reddita na r/Polska. Jakiej rady można by udzielić graczowi, gdyby nasz kraj był grą? Wybraliśmy najciekawsze odpowiedzi.

Skąd to się tu wzięło? 5 przedziwnych artefaktów, którymi do dziś jarają się archeo-foliarze

47 141  
164   19  
Za każdym razem, gdy badacze historii wykopują z ziemi jakiś obiekt, który teoretycznie znaleźć się w danym miejscu nie powinien, tłum domorosłych ufologów i zwolenników spiskowych teorii zaczyna bić na alarm. Robi to na tyle głośno i skutecznie, że często zagłusza swoim kwikiem logiczne i całkiem sensowne głosy uczonych, którzy bez szczególnych emocji tłumaczą pochodzenie swoich znalezisk. Czemu wolimy wyssane z palca historie niż całkiem przyziemne fakty? Może to dlatego, że bardzo chcielibyśmy, aby nudny i przewidywalny świat, jaki znamy, zatrząsł się w posadach.

#1. Kamień runiczny z Kensington

W roku 1898 w okolicach miejscowości Kensington w stanie Minnesota farmer o bardzo amerykańsko brzmiącym imieniu i nazwisku – Olof Öhman – szykował sobie grunt pod orkę, kiedy niespodziewanie jego łopata natrafiła na coś twardego. Wydobyć to znalezisko z gruntu nie było łatwo, bo głaz opleciony był korzeniami jednego z rosnących tam drzew. Wydobyty na powierzchnię obiekt ważył ponad 90 kg i w rzeczywistości był wysoką na ok. 75 cm płytą, na której, jak zauważył 10-letni syn farmera, wyryte były tajemnicze znaki. Szybko okazało się, że owymi znakami były staroskandynawskie runy informujące o podróży ekipy 22 Norwegów i 8 Gotów w głąb Winlandii.


Czym miała być ta Winlandia? Ano, według historycznych przekazów, mowa o nowej ziemi, którą w okolicach 1002 roku n.e. odkrył Wiking Leif Eriksson po tym, jak dotarł on do Ameryki Północnej. Nazwa ta ma swój rodowód w tym, że lasy, na które natrafili skandynawscy podróżnicy, pełne były winogron. W połowie XIV wieku król Magnus Eriksson postanowił wysłać kolejną ekspedycję, aby ta poznała losy poprzednich osadników, którzy to od dłuższego już czasu nie dawali znaku życia. I to właśnie członkowie tej wyprawy w 1362 roku mieli wyskrobać runiczne napisy na odnalezionym przez Öhmana kamieniu.
Płyta z Kensington do dziś budzi sporo emocji, mimo że jeszcze pod koniec XIX wieku uczeni uznali to znalezisko za falsyfikat. Naczelnym argumentem była tu forma zapisu run, która mocno odbiegała od tego, w jaki sposób słowem pisanym posługiwali się XIV-wieczni Wikingowie. Wiele wskazuje, że prawdziwym autorem tego „dzieła” był sam jego odkrywca, Olof Öhman – Szwed żywo interesujący się historią skandynawskich eskapad. Mężczyzna ten, mimo że nie był osobą dobrze wykształconą, posiadał małą biblioteczkę z książkami poświęconymi runom.


Ponadto jest wielce prawdopodobne, że w całej tej mistyfikacji palce maczał też Sven Fogelblad – były pastor, również szwedzkiego pochodzenia, który także mógł służyć pomocą, jeśli chodzi o runiczne zapisy. Öhman nigdy nie przyznał się jednak do fałszerstwa i do końca zapierał się, że kamień, który znalazł, to najprawdziwszy artefakt potwierdzający teorię o wikińskich eskapadach do Ameryki.

#2. Tamilski dzwon

Tamilowie to grupa ludów, która zamieszkuje południowe Indie i północną Sri Lankę. Spośród wielu rękodzielniczych produktów, wytwarzanych przez Tamilów, na szczególną uwagę zasługują ich wytwory z miedzi i brązu. I chociaż dziś te charakterystyczne przedmioty spotkać można na całym świecie, to w pierwszej połowie XIX wieku znalezienie tamilskiego dzwonu w jakiejś malutkiej wiosce Maorysów musiało nieźle zdziwić ówczesnych uczonych. W 1836 roku misjonarz William Colenso ze zdziwieniem odkrył, że w jednej z chat tego nowozelandzkiego ludu kobiety gotowały ziemniaki w wykonanym z brązu „naczyniu”, na którym widniał napis w języku tamilskim: „Dzwon okrętowy Mohoyiden Buks”.


Archeolodzy, którzy wówczas wzięli to znalezisko pod lupę, określili jego wiek na 500 lat. To od razu zaowocowało całą masą teorii i spekulacji na temat dalekomorskich wojaży Hindusów, co to już setki lat przed Willemem Janszoonem, „odkrywcą Australii”, mieliby mieć pojęcie o istnieniu tego kontynentu oraz o jego aborygeńskich mieszkańcach. A i wszystko też wskazywało na to, że odwiedzali także i Polinezję!
Oczywiście znalezienie dzwonu w chacie Maorysów nie jest żadnym dowodem na jakąkolwiek obecność tamilskich podróżników w tym miejscu i chociaż nie ma żadnych jednoznacznych teorii na to, skąd ów przedmiot się tam znalazł, to najprawdopodobniej został on po prostu wyrzucony przez morze razem z pozostałościami wraku statku. Po latach z drewnianych resztek nic nie zostało, natomiast metalowy artefakt przetrwał w nienaruszonym stanie aż do dnia, kiedy znaleźli go Maorysi.

#3. Ptak z Sakkary

W 1898 roku podczas archeologicznych prac w grobowcu Pa-di-Imen koło miejscowości Sakkara badacze znaleźli wykonaną z drzewa figowca figurkę przedstawiającą niewielkiego ptaszka. Po paru ładnych dekadach ktoś sobie o tym artefakcie przypomniał i znalazł wiele podobieństw między tą zabawką (najprawdopodobniej, chociaż jest też i parę innych teorii, do czego przedmiot ten mógłby służyć) a współczesnym samolotem.


Na drodze dedukcji dorobiono więc fajnie brzmiącą teorię o pradawnych, antycznych kosmitach, którzy przemieszczali się po Ziemi w takich właśnie pojazdach. W 1973 roku na łamach „Egypt Travel Magazine” ukazał się artykuł, w którym niejaki doktor Khalil Messiha wykonał rekonstrukcję drewnianego ptaka oraz dokonał próby jego lotu, wcześniej jednak dodając do ptasiego ogona specjalny statecznik. Cud! „Samolot” przeleciał parę metrów! To niepodważalny dowód istnienia antycznych astronautów!


Rewelacje te niedługo potem obalił profesjonalny konstruktor pojazdów latających Martin Gregorie, który dokonał podobnej próby i uznał, że efekty takiego „lotu” były znacznie mniej optymistyczne. Według niego drewniany ptaszek nie miał wystarczających cech aerodynamicznych, aby latać niezawodnie. Jeśli więc starożytni Egipcjanie, posiłkując się radami swoich kosmicznych gości, budowali pojazdy, wzorując się na tym modelu, to istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że katastrofy lotnicze nie były tam rzadkością.

#4. Relief z Dendery

Zostańmy jeszcze w Egipcie. To tam w świątyni Hathor w Denderze znaleziono pięknie zachowane reliefy, wśród których szczególną uwagę zwraca ten przedstawiający… żarówkę. Taką klasyczną – z żarnikiem, oprawką i izolatorem. Brakuje tylko napisu OSRAM, aby dzieło było kompletne. No dobra, ale przecież jak wiemy, pierwsze tego typu urządzenia rozświetlały pomieszczenia dopiero w drugiej połowie XIX wieku, a tymczasem świątynia ta powstała w I wieku p.n.e. I tu wjeżdża Erich von Däniken, cały na biało, i sprawę nam wyjaśnia. Wtórują mu inni autorzy paranaukowych książek, którzy to zgodnie twierdzą, że oto mamy do czynienia z namacalnym dowodem na konszachty dawnych ludów z kosmicznymi przybyszami dysponującymi zaawansowaną technologią i ruskimi pierożkami.


Co ciekawe, większość egipskich archeologów, którzy zęby zjedli na hieroglifach zdobiących ściany leciwych nekropolii, nie miała specjalnie dużych wątpliwości co do tego, że relief przedstawiał scenę stworzenia świata, podczas którego bogowie Ra i Ozyrys wznosili ku górze kamienne, zdobione symbolami węży, filary wyrastające z kwiatów lotosu. Gdyby Däniken i jemu podobni autorzy poświęcili choć odrobinę czasu na zbadanie egipskiej symboliki, to szybko zorientowaliby się, że skrzynia z kablami to łódź, a rzekoma oprawka to kwiat lotosu. Ba, może i paru archeo-foliarzy uniknęłoby kompromitacji, podejmując się niezliczonych prób rekonstrukcji „żarówki”.


#5. Ręka z Pangbocze

Według legendy, lama Sangwa Dordże z klasztoru Pangbocze wlazł kiedyś do pewnej jaskini, aby oddać się medytacji. Spotkał tam przypadkowego yeti, który szybko polubił się z buddyjskim duchownym i zaczął mu regularnie przynosić jedzenie oraz wodę. Po jakimś zaś czasie włochaty, człekokształtny gość został nawet uczniem lamy. Niestety, znajomość tę przerwała śmierć yeti. Kiedy więc Sangwa wracał do swego klasztoru, zabrał ze sobą rękę oraz czerep swego przyjaciela, gdzie wystawiono je jako relikwie.


W 1957 roku znany biznesmen i poszukiwacz przygód Tom Slick dotarł do Pangbocze i prawdopodobnie jako pierwszy przedstawiciel zachodniego świata mógł obejrzeć sobie pozostałości yeti z bliska, a nawet zrobić im kilka zdjęć. Slick nie zamierzał na tym jednak poprzestać i podczas kolejnych wizyt w Nepalu często odwiedzał świątynię, próbując nakłonić mnichów do udostępnienia mu zmumifikowanej ręki. Chciał on bowiem zlecić naukowcom dokładne zbadanie tego intrygującego artefaktu. Ostatecznie skończyło się na tym, że Peter Byrne – jeden z członków ekspedycji organizowanej przez biznesmena – najzwyczajniej w świecie ukradł kawałek palca yeti i zamaskował ten ubytek fragmentem ludzkiej kości. Następnie swoje trofeum przemycił do Indii, gdzie spotkał się ze znanym amerykańskim aktorem – Jamesem Stewartem. Ten zrobił swemu koledze przysługę i ukrył kość w bieliźnie swej żony... W ten sposób kawałek truchła kuzyna saskłacza trafił do rąk uczonych. Jednak na oficjalne badania tajemniczego fragmentu dłoni yeti trzeba było poczekać do początku XXI wieku.


Ku rozpaczy wielu okazało się, że łapa mitycznego stwora ma ludzkie DNA, ale dokładniejsze badania mogłyby rzucić nieco więcej światła na temat pochodzenia nieszczęsnego fragmentu czyjejś kończyny. Niestety, ciągu dalszego tu nie ma, bo zanim uczeni otrzymali zgodę na jakiekolwiek prace badawcze, ktoś bezczelnie ukradł zarówno rękę, jak i włochaty czerep.
Cała ta dziwna historia ma jeszcze dziwniejszy epilog. Otóż firma WETA Workshop, która była odpowiedzialna m.in. za stworzenie rekwizytów na potrzeby serii filmów „Władca Pierścieni”, wykonała piękne repliki skradzionych relikwii i podarowała je mnichom. Dzięki temu ci znowu mogą pobierać opłaty od turystów, którzy co roku przyjeżdżają do klasztoru, aby zobaczyć najprawdziwsze dowody na istnienie legendarnego yeti.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7
164
Udostępnij na Facebooku
Następny
Przejdź do artykułu Jeżeli życie w Polsce byłoby grą, to jakie wskazówki pojawiałyby się na ekranie wczytywania?
Podobne artykuły
Przejdź do artykułu Liczniki i kokpity w samochodach, które wyprzedziły swoje czasy
Przejdź do artykułu 15 zawodów, które już nie istnieją
Przejdź do artykułu 12 faktów o pasie cnoty. Rzeczywistość była dość brutalna
Przejdź do artykułu 7 nietuszowanych ciekawostek o kosmetykach
Przejdź do artykułu Oczekiwania kontra rzeczywistość VIII - największa profanacja pizzy
Przejdź do artykułu Najgłupsze, najśmieszniejsze lub najdziwniejsze pozwy sądowe, jakie widział świat
Przejdź do artykułu Historia milionerki, która nie opuszczała pokoju hotelowego
Przejdź do artykułu Zatrzymane w kadrze – Szybki rzut oka do Playboy Club London

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą