Czy tego chcemy czy nie, Rosja dała światu wiele powszechnie dziś
używanych wynalazków. Dość tu wspomnieć o syntetycznej gumie,
anestezji, kombajnach rolniczych, czy chociażby poczciwym
„Tetrisie”. Dla typowego polskiego mieszkańca betonowej dżungli
szczególnie dwa dzieła rosyjskiej myśli technologicznej mogą mieć
ważne znaczenie. I to chyba bardziej z sentymentu niż z jakiegoś
praktycznego powodu. Jeden z tych przedmiotów prawdopodobnie
znajdziesz w kuchennej szafce, a drugi, bardzo możliwe, że nadal
darzony jest czcią przez twoją szanowną babcię.
Oba wynalazki, o których sobie opowiemy, związane są z…
piciem. I chociaż naturalnym skojarzeniem w tym wypadku będzie
wódka o mocy paliwa rakietowego, to sprawa wcale nie będzie
dotyczyć napojów wysokoprocentowych powodujących marskość
wątroby, ślepotę i potrzebę pisania wiadomości do byłej
dziewczyny. Chociaż, jak sami się przekonacie, wódczany epizod gdzieś tam, mimo wszystko, MIGnie.
To jedno z tańszych
naczyń dostępnych w ofercie szwedzkiego giganta. Wykonana z grubego
szkła szklanka o charakterystycznych płaskich bokach w swej dolnej
części jest jednym z tych przedmiotów, z którego na bank każdego
dnia pijesz kranówę albo w którym rozrabiasz sobie odżywkę
białkową po powrocie z siłowni. Masywne naczynie jest całkiem
wytrzymałe i w przeciwieństwie do zwykłych szklanek nie pęka,
kiedy tylko spojrzysz na nią chłodnym wzrokiem. I taka właśnie
miała być jej główna cecha –
naczynia te miały być odporne na
upadki.
Dobra, ale po kolei.
Na przełomie XVII i XVIII wieku Rosją rządził car Piotr I Wielki.
Władca ten słusznie uznał, że imperium, którym przyszło mu
władać, musi mieć silną flotę. Dlatego też zainwestował w
budowę stoczni w Archangielsku. Budowa tego i innych zakładów
wyspecjalizowanych w produkcji jednostek pływających była jednym z
elementów reformy rosyjskiej marynarki wojennej. Za panowania Piotra
powstały setki statków wojennych oraz kilkadziesiąt olbrzymich okrętów
liniowych. Wraz z unowocześnianiem wojska
przyszedł również czas
na modernizację dostępnego na pokładach sprzętu.
I tak też
miejsce drewnianych kubków, z których marynarze dotąd korzystali,
zajęły szklanki. Szybko jednak okazało się, że ten drobny –
wydawać by się mogło, nie mający większego znaczenia
– przedmiot był wybitnie wręcz niepraktyczny. Przy byle przechyle
szklanka wywracała się, a następnie sturlawszy się ze stołu, z brzdękiem uderzała o ziemię, zamieniając się w kupkę potłuczonego szkła.
Historia (a może
raczej – mit?) mówi, że z rozwiązaniem problemu przyszedł
carowi
Jefim Smolin – pomysłowy szklarz z miasta Władimir. To on
miał odlać pierwszą fasetowaną szklankę z grubego szkła i
sprezentować ją monarsze, zaklinając się, że naczynie to nie ma
prawa się stłuc. Według tej legendy Piotr postanowił napić się ze
szklanki i na oczach jej twórcy wyrżnął nią o ziemię,
roztrzaskując rzekomo niezniszczalny prezent na tysiąc kawałków.
Niektórzy twierdzą, że właśnie od tego wydarzenia wziął się
późniejszy zwyczaj rozbijania kieliszków po wzniesieniu ważnego
toastu podczas rosyjskich wesel... Mimo że car zniszczył naczynie, to zwrócił uwagę na
solidny materiał, z którego zostało ono wykonane. Słusznie
zauważył też, że fasetowana szklanka nie stoczy się już tak łatwo
ze stołu na kolebiącym się statku.
Istniało wiele
wariacji tego wynalazku. Niektóre szklanki miały na przykład 10
ścianek, a inne mogły mieć ich aż do 20. Wczesne modele tego
naczynia można podziwiać na pochodzących z końca XIX wieku
malunkach autorstwa Kuźmy Pietrowa-Wodkina.
Masową produkcję
szklanek z fasetowanego szkła na dobre rozpoczęto 11 września 1943
roku w jednej z fabryk powstałych w powiecie Gus-Chrustalny. Osobą,
która zaprojektowała naczynie w formie, jaką do dziś wszyscy
znamy, była
Wiera Muchina – radziecka rzeźbiarka socrealistyczna.
Jeśli nie kojarzycie tej pani z nazwiska, to podpowiem, że
najbardziej zasłynęła ona jako autorka wykonanego z nierdzewnej
stali i ważącego 80 ton pomnika „Robotnik i kołchoźnica”,
który to do dziś stoi na terenie Ogólnorosyjskiego Centrum
Wystawowego w Moskwie.
Czemu akurat pani
Muchinie powierzono zadanie zaprojektowania szklanki, z której mieli
korzystać obywatele całego Związku Radzieckiego i państw mu
„przyjaznych”? Ano, w tamtym czasie Wiera była szefową
Leningradzkiego Warsztatu Szkła Artystycznego! Produkt, którego
designem miała się rzeźbiarka zająć, musiał spełniać jeden
podstawowy warunek. Jako że naczynie to planowano produkować masowo
nie tylko do użytku domowego, ale również dla wszelkiej maści
restauracji, kantyn i barów, szklanka ta
musiała wytrzymać mycie
w… radzieckiej zmywarce, które to urządzenie najwyraźniej
niezbyt delikatnie obchodziło się ze szklankami. Dzieło pani
Muchiny zaopatrzone więc zostało w masywne dno i charakterystyczną,
gładką powierzchnię w swej górnej części. Szkło obrabiane było
w temperaturze 1600 stopni Celsjusza i miało być równie twarde co
niezłomny naród republik radzieckich!
Szacuje się, że po
zakończeniu II wojny światowej rocznie produkowano ok. 600 milionów
szklanek według wzoru pani Wiery. Z naczyń tych pili zarówno
kremlowscy dygnitarze, jak i bandyci odsiadujący długie wyroki w
radzieckich pierdlach.
Oczywiście w tej
historii nie mogło też zabraknąć „wódczanego” elementu. Otóż
w okresie rządów Nikity Chruszczowa rosyjskie władze usiłowały
„oduczyć” rosyjskich obywateli sięgania po procentowe napoje.
Oprócz antyalkoholowych kampanii, wprowadzenia zakazu ochlewania się
w miejscach publicznych i narzucenia pewnych restrykcji dotyczących
sprzedaży gorzały, zarządzono też, że odtąd wódka sprzedawana
miała być w butelkach nie większych niż 0,5 litra. Amatorzy tego napoju szybko zorientowali się, że standardowa, obecna w każdym domu
fasetowana szklanka mieści w sobie dokładnie 1/3 zawartości
półitróweczki. Tradycją więc stało się
kupowanie takich
flaszek i picia ich w trzy osoby.
Tymczasem panie
domu, które od żłopania gorzały wolały pichcenie pożywnej strawy dla swych mężów, korzystały z
przepisów kulinarnych, w których za miarkę poszczególnych
składników służyły (a jakżeby inaczej!) dostępne w każdej
kuchni na wyciągnięcie ręki naczynia.
Szklanki te
stosowano też do wycinania kółek w cieście na pierogi.
Najstarsi bojownicy
pamiętają też pewnie, że te wielościenne naczynia używane były w popularnych PRL-owskich ulicznych saturatorach. Tak zwaną
„gruźliczankę” piło się z jednego naczynia, które to po każdym
kliencie „przemywane” było przez osobę obsługującą takie
urządzenie.
Kiedy więc
następnym razem wejdziecie do Ikei i gdzieś między meblami o
nazwach brzmiących niczym dźwięk wydawany przez dławiącego się
rybą pelikana zobaczycie charakterystyczną szklankę o wielu
ściankach i gładkiej powierzchni w swojej górnej części,
pamiętajcie, że
nie jest to wynalazek z kraju fiordów (i klopsików), tylko
produkt bardziej rosyjski niż pstrokaty dywan zawieszony na
ścianie!
No dobra. A gdzie
ten drugi wynalazek? Cierpliwości! O nim opowiemy Wam już niedługo
w drugiej części artykułu!
Źródła:
1,
2,
3,
4
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą